Share This Article
Pod koniec lata przygotowaliśmy dla naszych gości pilotażową imprezę kulinarną na Kosodrevinie pod wyjątkowo trafną nazwą: Smak przygody. O tym, jak wyglądał ten wieczór, opowiemy Ci poniżej.
Imprezę kulinarną rozpoczęliśmy od świeżego drinka powitalnego po południowej stronie Chopoka w Summer barze na Krupovej, skąd pojechaliśmy kolejką na Kosodrevinę. Goście mogli tutaj dotrzeć także od strony północnej pokonując odległość aż trzema kolejkami linowymi, najpierw na Priehybę, potem na Chopok, a stamtąd do stacji docelowej Kosodrevina. Jednak zanim zaczęliśmy degustować, podziwialiśmy z drewnianego tarasu widoki na dolinę o zachodzie słońca. Następnie przenieśliśmy się do restauracji udekorowanej naturalnymi materiałami, takimi jak gałęzie drzew czy krzewy z jagodami lub żurawiną. Precyzyjnie ustawione sztućce i szklanki nie musiały na nas długo czekać i po krótkim powitaniu przy przyjemnej muzyce i kameralnej atmosferze skosztowaliśmy pierwszego dania.
Trochę tradycji…
Uśmiechnięta kelnerka przyniosła nam miseczki z bryndzowym demikátem, pod którym ukrywała się przesmażona cebulka z papryką, chleb ziemniaczany i wędzony boczek. Po chwili na stole pojawiło się też piwo z Browaru Erb, które ciekawie prezentował specjalista z tego browaru. Gdy tylko prowadzący zażyczył nam smacznego, zaczęliśmy jeść zupę. Jej delikatny smak i piękny jasnopomarańczowy kolor tak bardzo przypadły mi do gustu, że po chwili obsługa zabrała pustą miskę.
…i nowoczesności
Przyszła kolej na drugie danie, które było już niekonwencjonalne. Przed nami pojawił się pstrąg, ale próżno szukać kształtu ryby, ponieważ ukryto go w pokrojonym naleśniku pływającym w sosie ze sfermentowanego czosnku i chrzanu. Na wierzchu znajdowały się różne zioła i kiełki, wśród których dominował koper. Od delikatnego smaku przeszliśmy do nieco bardziej wyrazistego, do którego dostosowano także odpowiednie piwo.
Pomiędzy poszczególnymi daniami mieliśmy też czas na małe pogawędki przy stole, a poza samym jedzeniem dowiedzieliśmy się też czegoś o sobie. Z niecierpliwością czekaliśmy na środkowe danie i dowiedzieliśmy się z menu, że będzie to jagnięcina. Zaskoczyła mnie jednak zaawansowana forma. Na talerzu wyróżniały się klopsiki, małe kiełbaski z jagnięciny podawane z grillowaną kapustą na tradycyjnej lokszy z wędzonym boczkiem pokrytym zielonymi liśćmi natki.
Nasze żołądki nawet przy porcjach degustacyjnych powoli się zapełniały, a my mieliśmy świadomość, że przed nami jeszcze dwa dania i zastanawialiśmy się, czy nadal będziemy w stanie wszystko zjeść. Po rybach i mięsie dobrze było zjeść miękki grzbiet jelenia z knedlikiem karlowarskim. Jednak na talerzu znajdowało się coś jeszcze! Pomysłowy projekt z łodyżkami jagód i ziół nadał przedostatniemu daniu orzeźwiający i słodki smak. Wraz z ciemniejszym mięsem pojawiło się także ciemne piwo herbowe, o którym dowiedzieliśmy się, że jest zabarwiane kawą lub innymi owocami naturalnymi.
Nie zabrakło też słodkiego zakończenia wieczoru. Zespół kucharzy przygotował dla nas smażone faworki (fanki) z twarogiem i gorącymi jagodami. Deser był świetny, smakował doskonale z małą szklanką parzonego piwa. Tymczasem na zewnątrz zrobiło się ciemno. Cichy stukot talerzy i sztućców nie trwał długo, a po 5-daniowym posiłku prowadzący zaprosił nas do Muzeum Kolejki Linowej Von Roll.
Na koniec co nieco z historii kolejki linowej
Schody oświetlone płomieniami świec doprowadziły nas do dawnej stacji kolejki linowej. Ciekawostką jest, że pasażerowie siedzieli w niej bokiem. Osoby, które wsiadły do kolejki linowej, miały czas na bezpieczne zajęcie miejsca, a nad wszystkim czuwał personel. Po krótkim wyjaśnieniu działania tego typu kolejki, sala zamieniła się w małe kino. Na ekranie projekcyjnym czarno-białe obrazy z dawnych lat przeplatały się ze współczesnymi i z zachwytem nad ludzką pracą oglądaliśmy wciągający film dokumentalny o budowie kolei linowych na Chopok od strony północnej, jak i południowej. Po kilku minutach obejrzeliśmy wystawę w muzeum poświęconą głównie budowie kolejki linowej. Niektórzy goście próbowali nawet usiąść w dwuosobowej kolejce i tak, powoli wszyscy wróciliśmy do sali, w której poznaliśmy smaki i zapachy dorzecza Górnego Hronu. Goście mogli przy okazji kupić piwo butelkowe, którego mogliśmy kosztować podczas 5-daniowej kolacji, a już po chwili w świetle księżyca wracaliśmy kolejką linową do stacji dolnej, gdzie się pożegnaliśmy.